sobota, 10 marca 2012

na wstecznym wg olszewskiego

Czy wszyscy już są?
Ceremonia zaraz zacznie się.


To ceremonia w dwóch aktach, akty są zresztą miarą bliską twórczości Marka Olszewskiego – zarówno te z nomenklatury dramatycznej, używane w konstrukcjach utworów, jak i plastycznej, choć tu nagość jest więcej niż cielesna, sięga dalej od najgłębszych organów. Pierwszy odsłania mroczne scenografie, ciemne rekwizytorium, towarzyszące jedynemu na scenie, samotnemu bohaterowi, którego odwiedzają – lub nawiedzają – duchy przedwcześnie zmarłych poetów. W drugim zaś akcie scenografia i rekwizyty zostają wyniesione, a scenę zaludniają postaci, do
bohatera dołączają bowiem kobieta i dziecko, a jego opuszczenie zmienia swoją formę – nie jest już samotny, ale osamotniony; przychodzą także duchy przodków, wraz z nimi społeczne i pokoleniowe tradycje, konwencje, zobowiązania. Dla tych dwu aktów cezurę czasową stanowi rok 2011.

Literatura nie jest w ogóle powołaniem, tylko przekleństwem, zapewniam panią. Kiedy zaczyna się czuć to przekleństwo? Wcześnie, straszliwie wcześnie. W czasie gdy należałoby słusznie żyć jeszcze w spokoju i zgodzie z Bogiem i światem. Człowiek zaczyna czuć się napiętnowanym, w zagadkowej sprzeczności z innymi, zwykłymi, porządnymi; przepaść ironii, niewiary, opozycji, poznania, uczucia, dzieląca ludzi, pogłębia się coraz bardziej. Przychodzi samotność i odtąd nie ma już porozumienia.

Nad pierwszą częścią tekstów, będących przekrojem twórczości z lat 2006 – 2010, najczulszy i zupełnie dominujący patronat obejmują nieszczęśliwi, wyklęci poeci: Charles Baudelaire, Andrzej Bursa, Jim Morrison, Sylvia Plath, Artur Rimbaud, Edward Stachura, Rafał Wojaczek – stanowiący bezpośrednie odwołanie lub przywołani tylko w domysłach. Ten destrukcyjny modus vivendi podmiot liryczny Marka Olszewskiego dzieli ze wspomnianymi postaciami, czego wyrazem jest parafraza Ballady bezbożnej, utworu, z którego podmiotem Marek identyfikuje się tak mocno jak z własnym; jest to transpozycja modernistycznej postawy ostateczności wobec sztuki – można być albo człowiekiem, albo artystą. Podmiot więc nie tyle wybiera, co zostaje mu wybrane bycie człowiekiem bohemy, a wraz z tym niebezpieczny, niewiarygodny świat jak z lunaprakowych luster, które nigdy nie odbijają prostej rzeczywistości; jest to świat z gwałtownym ogniskowaniem, którego trajektorie znaczą halucynacje, trucizny, szaleństwa, cierpienia i zbrodnie, a wszystkiemu, nawet chorobliwemu pożądaniu, zawsze najbliżej do śmierci.

Już w Operze narodowej znajduje się wagabundę, niespokojną duszę, która kształtowana jest przez sztukę i która czerpie z niej najwyższe wartości. Jednak mimo iż ten sposób konstruowania biografii niewolny jest od doświadczeń niszczących czy kontrowersyjnych, w Operze… widać także inny rodzaj przeżyć, które wracają później w cyklu Aktów – określenie własnej tożsamości i poczucie przynależności do kręgu kulturowego, miejsca pochodzenia, przestrzeni, w której się żyje i buduje przyszłość. Najgłębiej zaś, do tych najbardziej niebezpiecznych, najbardziej ciemnych momentów bycia artystą i bycia z artystą, schodzi cykl Trauma. Tu ojciec – niczym ten z Nie-boskiej komedii – doznaje wszystkich gorączek i pokus, jakie chowają się w głowie poety: od odurzających trunków, przez zdradzieckie pożądanie, aż do szalonych zabaw ze śmiercią. Zachowania te, nieakceptowane w świecie, w którym żyje, czynią go osobą wyalienowaną, niezrozumianą nawet przez najbliższych, a więc – samotną. Sama poezja zaś ukazana jest jako zjawisko nie tylko mocno destruktywne, tak dla poety, jak i dla jego otoczenia, ale chorobotwórcze, przesunięte zostaje w sferę najwyższego zagrożenia. Podobny wpływ sztuki na relacje interpersonalne widoczny jest w wierszach Moja kobieta poety oraz Gitara, jest to zależność poeta – kobieta. W drugim, wcześniejszym tekście, poezja znów pokazana jest jako zjawisko o oddziaływaniu katastroficznym, wymuszającym ostrość, dramatyzm zachowań, egocentryczne okrucieństwa, które wraz z poetą unieszczęśliwiają kobietę. W pierwszym tekście natomiast dramatyzm zostaje ułagodzony, co wynika być może z tego, że sztuka dotyka już nie jedną ze stron, ale obydwie – i poetę, i kobietę – jedna siła niszcząca zostaje więc zrównoważona drugą, taką samą siłą. Również w cyklu Relikt występuje interpersonalna zależność, tym razem na linii poeta – dziecko. Dziecko, jako połączenie dwu niszczących sił, jest świętą konstrukcją, w której można zawrzeć wszystkie dotychczasowe doświadczenia i mieć w niej nowy początek; jest to jednak ta ciemna, niepewna świętość natchnienia i geniuszu, znów sztuka ma właściwości chorobowe – jeśli nie jest zakaźna, jest dziedziczna. Jest to także moment, kiedy ciężar przesuwa się na drugą osobę, co dostrzegalne jest też w kończącym tę część cyklu Aktów, poeta może więc już zaznawać szczególnego rodzaju męczącej wolności – wolność ta bowiem nigdy nie może być czysta, piętno sztuki sprawia, że zawsze będzie to stan niedokończenia lub niezaczęcia, zawsze męczący stan pomiędzy.

Stoję na granicy dwóch światów, w żadnym nie czuję się u siebie, stąd jest mi trochę ciężko. Wy, artyści, nazywacie mnie mieszczuchem, a mieszczuchy chcą mnie uwięzić… nie wiem, co z dwojga boli mnie bardziej. Mieszczuchy to głupcy; ale wy, wielbiciele piękna, którzy nazywacie mnie flegmatycznym i pozbawionym tęsknoty, powinniście pamiętać, że istnieje artyzm tak głęboki, tak związany z początkiem i losem człowieka, że nie ma dlań słodszego i godniejszego odczuwania nad tęsknotę ku rozkoszom zwyczajności.

Druga część tekstów to utwory najnowsze, powstałe od początku 2011 roku. Historia w nich opowiadana zaczyna się w chwili, w której kończy się w części pierwszej, stanowi zatem naturalną kontynuację. Tu sztuka nie jest już czynnikiem determinującym zachowania podmiotu lirycznego, nie ma już szalonego poety i demonicznych kobiet, ale rodzina i domowa harmonia, bardziej niż modernistyczne idee, zajmują podmiot Marka Olszewskiego. Teraz nowe role i przestrzenie do wypełnienia wyrywają go z łożysk stopniowej, uświęconej degradacji, wkładając w tradycje i powinności. Jednak mimo przesunięcia zainteresowania na bliskich, na budowanie ciepła i stabilności, podskórne modernistyczne przyzwyczajenia nie mogą zostać całkiem odsunięte – artystę definiuje bowiem sposób życia, wewnętrzne przeżywanie rzeczywistości, stąd też poetyckie nawyki w oglądzie świata, szczególna wrażliwość nie dają zapomnieć. W bohaterze rodzi się więc konflikt, rozdarcie między dwiema sferami – społeczną i artystyczną – a wraz z nimi poczucie osamotnienia, jako że w pełni nie należy do żadnej z nich.

Ten brak przynależności, połowiczność bycia artystą, owocują bólem ciągłej tęsknoty. Takie są Fantasmagorie, Domy, Hybrydy zdarzeń, Jedna druga ze stu, pojawia się on także od Wielowersu noworocznego aż po anatomię woli. Niespokojna dusza, wciąż pełna wartości i pięknych idei, jakich nauczyło ją nieustanne współistnienie ze sztuką, trudno mieści się w konwencjach, trudno ustępuje zasadom, których przestrzegania się wymaga – tradycjom kulturowym, przymusom społecznym, wzorcom rodzinnym; znajduje w sobie kompromis jedynie dla wyższego dobra, dla tak długo poszukiwanego ukojenia, bunt i tęsknota jednak pozostają – tęsknota przede wszystkim do przeszłości, do początków, jasnych, prostych, beztroskich wyborów, do czasu, kiedy to poezja była katalizatorem wszystkich zdarzeń, jedynym wyzwoleniem i jedynym ratunkiem; to również tęsknota za idealnym, za niebyłym, lecz perfekcyjnym układem rzeczywistości, jaki niesie ze sobą literatura. Ten głód działa jednakże w dwie strony – kiedy strefa codziennych powinności staje się zbyt ciasna, ucieczką jest nieograniczona przestrzeń twórcza, kiedy zaś zaczyna dominować przeszłe wspomnienie zbyt samotnej wolności, miejscem schronienia zostaje dom, w którym wszystkie pragnienia i lęki wreszcie znajdują zaspokojenie. Być może to właśnie niemożność dopasowania do tylko jednego ze światów i połowiczne funkcjonowanie w obydwu sprawia, że tak wiele jest tu nawiązań do tekstów wcześniejszych, tak wiele konstrukcji paralelnych. Opera świętokrzyska ułożona jak przedtem Opera narodowa, Irrarmageddony zapoczątkowane zostały przez Relikty, Teatr w czterech aktach tytułem sygnalizuje związek z już istniejącymi cyklami, Na skrzydłach gwiazd ma swoich poprzedników w Gitarze i Mojej kobiecie poety; ta część ma też własną parafrazę Ballady bezbożnej. Każda ucieczka ma jednak swój powrót i Mała/ wielka sprawa przekonuje, że to właśnie ten powrót jest najważniejszy.

Życie Wojaczka staje się twórczością, a gdy jej zabraknie, skończy się życie.

Podobnie jest u Marka Olszewskiego – są to teksty, które cechuje silny biografizm; życie napędza sztukę tak bardzo jak sztuka napędza życie, tak że trudno te dwa procesy odróżnić i oddzielić. To szczególna ceremonia, podczas której da się wyróżnić całe powtarzające się rekwizytorium, motywy, jakie przewijają się przez całą twórczość, a mające źródło właśnie ściśle przylegające do życia. I choć bolesny pozostaje rozdział między artystycznym idealizmem a społecznymi narzuceniami, poezja zawsze jest tym, co wiąże poetę w samym sobie, nie pozwalając mu na pielęgnowanie słabości – zawsze jest tym, co opuszcza poetę ostanie, więc dopiero

Gdy muzyka ucichnie już
Zgaście światła.


Iga Reczyńska [Malik (przyp.aut.)] - marzec 2012