sobota, 19 listopada 2005

Marek Ciućka [Olszewski (przyp.aut.)]

Zima 2003. Równo odmierzone frazy, literaccy geniusze bez naturalnej wizji świata. Czy oni muszą tak pisać? Jak spiker czytający wiadomości?

I wtedy pojawił się Marek. Jak pędzący strumień wyodrębnił te słowa, po których trzeba było nabrać powietrza. Nie był fachowcem, ale miał intuicję ludzkiego wzruszania. Skądinąd wzorce i modele brał z nieco archaicznych źródeł, bijących gdzieś głęboko w naszej świadomości. Było więcej niż pewne, ze to początek wojny. Wojny pomiędzy sztuką, a wewnętrzną mową człowieka. Pomiędzy tymi co tworzą wiersz z kresek i akcentów, a Markiem, który na bezdrożach poezji dopiero zaczynał swoją drogę.

[...]

Marek, początkujący twórca, krytykowany za swoją naturalną, melodyczną poezję, stał się instytucją. Bez alternatywy i klasyfikacji, bez wzajemnych zależności, bez zbędnego manieryzmu, chwytał czytelnika i rzucał w pęd przed siebie, bez tchu.
Aby ocenić poezję Marka, trzeba poruszać się po wielu płaszczyznach. Cienię go przede wszystkim za to, że w chwili swojej niepewności, nigdy nie krzyczy głośniej, by uciszyć wątpliwości innych, a szczególnie swoje.
Nie rezygnuje z prostego, bezpośredniego języka i nie jest to rezultatem przypadku.
Marek wie, ze dialog pomiędzy czytelnikiem wymaga jedynie tylu środków wyrazu, ile potrzeba do powiedzenia " patrz, oto ja daję ci siebie ". W ostatecznych rozrachunku nikt nie będzie pamiętać co było treścią, a jedyną wizytówką będzie głos, który pozostał po nas jak nas już nie będzie . Strój to rezultat wyboru. Lecz czas jest łaskawy tylko dla tych twórców, którzy otwierają wyobraźnię zanim ktoś inny zamknie nam wszystkie drzwi do liryki.

Pośród dziwacznych odszczepieńców, którzy niezmiennie wierzą iż od czystości i precyzji poetyckiego dystychu zależą losy świata, On pozostał sobą.
I za to go uwielbiam.

Ewa Kołodyńska - Lublin, 19.11.2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz